Do Jaipuru dotarliśmy punktualnie o godzinie 6 rano. Na dworcu czekał już na nas kierowca kolegi-kolegi Jenny z Irlandii. Zawiózł nas do hostelu. Około 11 wybraliśmy się na zwiedzanie Jaipuru tuk-tukem. W dzień przyjazdu do Jaipuru w całych Indiach ludzie strajkowali przeciwko podnoszeniu podatków i wysokiej inflacji, większość sklepów w tym dniu była zamknięta.
Może na wstępie napiszę coś o Jaipurze. Jest to największe miasto Radżastanu i zarazem stolica stanu. Założony w 1727 roku przez władcę Dźaj Singha II, więc stosunkowo późno, Zwany jest różowym miastem , złożonym z różowych domów, świątyń i pałaców. Eksplozja barw, smaków, zapachów powoduje, że jet rajem doznań dla zwiedzających.
Pierwszym przystankiem w Jaipurze był Hawa Mahal czyli Pałac Wiatrów. Jego pięciokondygnacyjna, ażurowa fasada jest najczęściej fotografowanym obiektem miasta. To również jeden z najznamienitszych przykładów sztuki radźpuckiej. Pałac wybudowano w 1799 roku jak "zenanę' dla żon i dam dworu maharadży Sawai Pratapa Singha. Jego właściciel był gorliwym wyznawca kriszny dlatego Hawa Mahal został wybudowany ku czci właśnie tego bóstwa i miał w założeniu symbolizować boską koronę.
Kolejnym przystankiem był kompleks Royal Gaitor (nazwa pochodzi od zniekształconego gaye kaa thaur, co oznacza "miejsce spoczynku zmarłych"), składa się z dwóch dziedzińców. Na pierwszym znajduje się cenotaf (czyli pusty grobowiec, w większości nie są to miejsca gdzie spoczywają prochy władców, ale raczej budowle- pomniki wzniesione ku ich pamięci) maharadży Madho Singha, którego cztery żony i pięćdziesiąt konkubin urodziły mu łącznie ponad setkę dzieci. Na lewo od niego widzimy najnowszy cenotaf, maharadży Man Singha II, zmarłego nie tak dawno bo w 1970 roku.
Naszym trzecim przystankiem była jedna z największym atrakcji Jaipuru Amber Fort. Przez wiele wieków przed powstaniem Jaipuru był stolicą radźpuckie dynastii Kaćhćhawaha. Budowę fortu rozpoczęto w 1592 roku. Fort otoczony jest z każdej strony wzgórzami pasma Arawali i ciągnącymi się na wzgórzach murami obronnymi. Fort wznosi się ponad miastem, stromo na skale, jego widok zapiera dech w piersiach.
Fort składa się z czterech dziedzińców, posiada niesamowita liczbę pomieszczeń która tworzy sieć labiryntu. Gdy pobiegłem robić zdjęcia, gubiąc po drodze dziewczyny spotkaliśmy się dopiero po jakieś godzinie u wyjścia z fortu. Czekając na dziewczyny poznałem hinduas aphię i jego dwóch kolegów, pracujących w jednej z większych finansowych korporacji w Jaipurze. Zobowiązali oprowadzić nas po mieście na drugi dzień.
Sąsiadujące z fortem Amber wzgórze zajmuje Fort Dźajgarh, czyli Fort Zwycięstwa. Dzięki tak trudno dostępnej lokalizacji fortu nigdy nie zdobyto i do dziś przetrwał w nienaruszonym stanie.
Ostatnim naszym przystankiem był stojący przy drodze do fortu Amber "pałac na wodzie" zbudowany w 1799 roku z różowego piaskowca dla Madho Singha. Pałac służył rodzinie maharadży jako letnia rezydencja i miejsce polowań na kaczki. Niestety wnętrz nie są dostępne dla zwiedzających i można go podziwiać z brzegu jeziora.
Po zwiedzaniu kazaliśmy kierowcy naszego tuk-tuka zawieść do dobrej knajpki z jedzeniem gdzie jadają localsi, przecież nie będę jadł w hotelowych restauracjach, nie po to tutaj przyjechałem. Zamówiłem sobie South India Thali na to składało się kila ostrych sosów z warzywami, ryż, zsiadłe mleko i placki chapati, dziewczyny zamówił podobne dania więc wymienialiśmy się sosami i różnego rodzaju plackami również razem z kierowcą. Jedzenie było pyszne, chociaż jako osoba mięsożerna mam ochotę na porządnego kurczaka o którego w Indiach bardzo trudno dlatego iż są wegetarianami.
Po powrocie do hostelu poznaliśmy kolegę-kolegi Jenny która okazała się właścicielem hostelu, powiedział również, żebyśmy nie martwili się o cenę noclegu. Po szybkim prysznicu zabrał nas autem na nocną przejażdżkę po Jaipurze. Był to pierwszy przeze mnie poznany hindus który palił, pił alkohol i jadł mięso. Oczywiści zabrał nas do jednego z kilku miejsc w Jaipurze (2,5mln mieście) gdzie można kupić alkohol i zaserwował nam po australijskim piwie. Wolałbym tutejsze, ale spróbowałem go później i smakowało jak siki. Podjechaliśmy również pod knajpę podobną do Mc drive. Nie wysiadając z auta podano nam pysznego ostrego kurczaka. Smakował wyśmienicie, tym bardziej, że od kilku dni byłem na przymusowej wegetariańskiej diecie:)
Na jutro mamy zaproszenie do jego domu na posiłek który ugotuje jego żona, zapowiada się super:)